niedziela, 28 stycznia 2018

"Wyprawa po rogi", czyli spacer z nastolatkiem


-Puk, puk, puk- woła Gui, wykonując ruch stukania do nieistniejących drzwi. Stoi u szczytu omszałych schodków na jednej z wielu fersztlowych ruin. Kończymy wycieczkę po zboczach Stożka. Jest mglisto, zaczyna siąpić, ale nas nie opuszczają dobre humory. Dlaczego? Bo w nogach mamy kilka kilometrów, a głowy pełne wrażeń.
Po zeszłotygodniowej porażce z próbą wyciągnięcia Wojtka na spacer po górach, tym razem zmieniłam taktykę, zamiast oglądania sztolni padło hasło: „idziemy szukać jelenich rogów” i to był chwytliwy slogan. Mój nastolatek bez szemrania wyszedł z ciepłego domu, porzucając pasjonującą rozgrywkę na smartfonie. Z tej pierwszej „wyprawy” wróciliśmy z zdjęciami wiatrołomu na Stożku i... mocno nadgryzionym rogiem koziołka sarny.
Przy okazji oczywiście obejrzeliśmy starą sztolnię, choć ze względu na ilość wody, nie udało nam się podejść do okratowanego wejścia. Wojtek uczył się rozpoznawania drzew po zeschłych liściach, budowie korony, czy korze.
Na kolejną wycieczkę już go nie trzeba było namawiać, zwłaszcza, że tym razem towarzyszyła nam Gui, która po obronie pracy inżynierskiej (tak, tak, Gui jest już inżynierem budownictwa) postanowiła odpocząć w Domku pod Orzechem. Tym razem nie poszliśmy na polanę szczytową, tylko od razu zagłębiliśmy się w gęsty mieszany las na północnym zboczu. Pretekstem było oczywiście poszukiwanie rogów, bo po owym pierwszym znalezisku wyobraźnia Wojtka zaczęła intensywnie pracować. Szedł rozglądając się dookoła. 

Wycieczkę wykorzystaliśmy do obserwacji mieszkańców lasu. Wojtek już na samym początku dostrzegł stado saren, biegnących przez las. Widzieliśmy liczne bobki saren i jeleni. Pod korzeniami drzew wypatrywaliśmy jam lisów i drobnych gryzoni, a w koronach drzew- ptasich gniazd. Sprawdziliśmy budowę mchu płonnika, próbowaliśmy „odczytać” zapis kornikowych ścieżek w korze suchych drzew. Gui opowiedziała o spoistości gruntu przy okazji podziwiania ogromnego korzenia wyrwanego z ziemi przez ostatnią wichurę. W płynącym dnem naszej doliny bezimiennym potoku znaleźliśmy młode, niezwykle aromatyczne pędy rukwi wodnej, a w zboczu ślady po kanale odwadniającym sztolni.
Wracaliśmy dawną aleją biegnącą zboczem Stożka. Teraz stoi tu tylko jeden dom, którego właścicielkę odwiedziliśmy po drodze. Potem, przedzierając się przez krzaki, liczyliśmy dawne domostwa, po których pozostały ledwo widoczne ruiny. Po jednym gospodarstwie pozostały właśnie schodki prowadzące do nieistniejącej sieni i dalej do równie nieistniejących izb. Gdy Gui pukała w niewidziane drzwi przez mgnienie oka zdawało mi się, że słyszę skrzypienie starych drewnianych wrót, pomalowanych brązową farbą olejną.
Idąc ową aleją, można było uwierzyć w dawną świetność Fersztla.
A wieczorem usiedliśmy przy ognisku, piekąc kiełbaski.



10 komentarzy:

  1. Ja bym poszła na taki spacer i bez specjalnego namawiania!
    pozdrawiam serdecznie z nad filiżanki kawy:)

    OdpowiedzUsuń
  2. A wiesz, Aniu, kiedyś też napisałam o poszukiwaczach rogów jelenich, i zostałam napomniana przez jednego z czytelników bloga, że to poroże, bo rogi maja krowy:-)
    Przecież wiadomo, że potocznie mówi się, że szuka się rogów, a te niuanse w nazwie to wymysł przyrodników:-)
    Też nas ciągnie w teren, czyżby wiosnę czuło się w powietrzu?
    Pozdrawiam serdecznie.

    OdpowiedzUsuń
  3. Nie sądziłem, że tak blisko Was są stare sztolnie - ale jednak ten szlak po coś został wytyczony :) Stożek chyba jest mniej uczęszczany niż sam Kufel, prawda?

    OdpowiedzUsuń
  4. Agnieszko, nastolatki to jednak inny gatunek człowieka. Mario, mnie też ktoś kiedyś już zwracał uwagę, że to poroże 😉 U nas czuje się wiosnę. Kotki na wierzbie zakwitły i leszczyna.
    Pawle, sztolnie są bardzo blisko, tylko trzeba wiedzieć gdzie, bo nie wszystko znalazło się na szlaku. Przyjedź, połazimy.

    OdpowiedzUsuń
  5. Lubię takie włóczenie się. Niby bez celu i trasy, ale przecież wiadomo, że nie tylko o ruch chodzi, ale i o te liczne a tak ważne drobnostki: tu roślinka, tam drzewo, korzeń, strumień, czasem mało widoczny ślad dawnego życia i pracy.
    Tej niedzieli byłem nieco na południe, kilka kilometrów od was.

    OdpowiedzUsuń
  6. W górach nigdy nie byłam ale spacery uwielbiam
    A takie rodzinne wyprawy to dopiero frajda

    OdpowiedzUsuń
  7. Tak, Krzysiu. Włócząc się bez celu można zobaczyć więcej, bo nie skupiamy się na głównej idei, bo jej nie ma. Można iść i patrzeć, a wtedy widzi się więcej. Dużo więcej. Lubię takie odkrywanie miejsc, które przecież doskonale znam.
    Nieperfekcyjna, góry są piękne, choć nawet te małe wymagają od człowieka pokory. Tak rodzinne spacery są czymś pięknym.

    OdpowiedzUsuń
  8. Mój znajomy kiedyś ze znalezionego poroża zrobił wieszak na ubrania. Może i Wojtek trafi kiedyś na coś tak dużego,by postąpić podobnie(w jego przypadku może to być wieszak na inne trofea). Pozdrawiam wędrowniczki i wędrowca. Pani magister budownictwa szczególne gratulacje.

    OdpowiedzUsuń
  9. Iwono, z poroża znalezionego rok temu własnie wieszaki zamierzamy zrobić. A na kolejny spacer wybieramy się już jutro.

    OdpowiedzUsuń
  10. Świetny wpis, bardzo mi się podoba, super takie przechadzki :)

    OdpowiedzUsuń